30.5.09

Bio

Bio żywi się tylko tym, co ma znaczek bio. Bio-jabłka, bio-jogurty, czekolady fair trade... Jest w Jenie sklep Bio o kosmicznych cenach (sok grejpfrutowy i kawałek sera – 8 euro). Stamtąd pochodzi większość zawartości jego lodówki. Bio był w Indiach, Tybecie albo przynajmniej na wolontariacie w Afryce. Ma dredy, rower holenderski i niesamowicie alternatywne ubrania, pija yerba mate i w wieku trzydziestu lat jest singlem.

Bucha we mnie rządza przynależności do stada bio-ludzi, ale chyba się nie nadaję: już pierwszego dnia jeżdżenia rowerem holenderskim w kozackich spodniach udało mi się zjednoczyć z matką ziemią. (Nabawiłam się stygmatów na dłoniach i jednego dużego stygmatu na kolanie. Było nawet nieźle, bo w ramach odszkodowania dostałam od miłej pani truskawkę.)

Tak, podoba mi się ten styl, chociaż jest lanserski i sztuczny jak wszystko inne. Z braku widocznej prawdy wolę się uczepić jakiegoś ładnego kłamstwa.

PS. Dzieci śmierdzą.

21.5.09

Głos spod mchu

Zaklinam się, że jeśli jeszcze raz usłyszę Poker face z imprezy za oknem, to jutro o siódmej rano wysopranię cały repertuar chóru na korytarzu. Zrobię to zresztą chętnie, żeby uwolnić się od natrętnych ohrwurmów, które po weekendzie w Siegmundsburgu same śpiewają mi się w głowie.



Śpiewamy teraz głównie Brahmsa. Brahms jest paskudny, nieprzewidywalny i co pół taktu zmienia tonację, a nie nie znoszę go tylko dzięki temu fragmentowi Waldes Nacht:

Träumerisch die müden Glieder
berg’ ich weich ins Moos,
und mir ist als würd’ ich wieder
all der irren Qualen los,
all der irren Qualen los

Chciałabym wskoczyć do środka tego utworu i miękko opaść w mech, najlepiej w wielki triasowy mech płonnik. I żeby nie było komarów. W czasach romantyzmu na pewno nie było komarów.

14.5.09

Jestem oazą spokoju

Ukradłam swój własny rower. To znaczy stałam i patrzyłam czy nikt nie idzie, a kolega siłował się z zardzewiałą blokadą. Blokada zardzewiała, ponieważ - jak to było z tymi szansami jednymi na milion? - jakieś wredne ptaszysko narobiło do dziurki od klucza.

Moje użeranie się z rowerami to osobny temat. Na skutek problemów finansowych (spowodowanych przez arszlocha, który chciał mi sprzedać inny rower niż na zdjęciach) przez tydzień żywiłam się zupkami chińskimi i podpijałam Cornelowi colę.

A oto mniej więcej czym będę się zajmowała przez weekend:
Prawda, że fajny rytm? Za dwie godziny jedziemy na Probenwochenende w góry i już miga mi czerwony guzik. Ale keine Panik, jestem zajebiście wyluzowanym kwiatem na tafli jeziora.

5.5.09

Lingwistyka zastosowana

Pochwalę się, a co! Miałam wspaniały tydzień i jeszcze lepszą majówkę. Pewien bardzo miły doktorant historii zabrał mnie do opuszczonej rosyjskiej bazy wojskowej w lesie, w górach, a przez pół następnego dnia zdmuchiwałyśmy z Anną dmuchawce na łące. Kiedy o pierwszej w nocy znalazłyśmy się na dworcu w jakimś Fischleben, ja grając na drumli przeżywałam niezwykle intensywne deja vu... Ale miło przytulać się do kogoś, nawet jeśli jedynym powodem jest zimno. :)

Poza tym tydzień obfitował w cytaty, które niezmiernie wzruszyły me serce, m.in.:

Zagadka
Prof. N.: Państwo nie wiedzą, czy jestem nieśmiały, czy śmiały, państwo mogą się tylko domyślać…

Połączmy nasze moce
Chisato, Irina i ja siedzimy razem na Varieties of English around the world. Prof. mówi, że jeśli komuś się nie podoba, że są do wyboru tylko prezentacje o amerykańskim i brytyjskim angielskim, to może zrobić o jakimś innym.
Irina: Zróbmy prezentację o japońskim, polskim i ukraińskim angielskim w Niemczech.

Szafa gra
Na szwedzkim, po szwedzku.
H., czyli nauczyciel, do F.: Umiesz grać w piłkę?
F: Mam buty.
H: A gdzie masz te buty?
F: W szafie.

Fischleben
(Kto mi przetłumaczy ten dialog na polski, dostanie pietruszkę z kokardką.)
Prof. R. zauważył, że w sali znajduje się woda do moczenia gąbki.
Prof. R.: Ooo, es gibt Wasser hier!
Ktoś: Trinkbares?
Prof. R.: Fischbares.