Nie mogę mieszkać pod żółtym adresem, nie wyobrażam sobie ciężkiego, żółtego słowa przy moim imieniu i nazwisku. Dlatego ulice na litery B i D odpadają. Piętro - najlepiej ostatnie. Nieważne, że na ostatnim piętrze wieżowca jest zawsze za gorąco albo za zimno. Gdybym mieszkała na piętrze dziewiątym na dziesięć, pozostałoby nade mną piętro nieodkrytej tajemnicy, schody, na które nie miałabym wstępu. Tajemnica jeszcze piękniejszego widoku z balkonu. Z tego balkonu można by było zajrzeć i na mój balkon, bo na ostatnim piętrze mieszkają bogowie z krainy ognia i lodu, którzy do woli przypatrują się śmiertelnikom z niższych pięter.
Balkon jest ważny. Z mojego balkonu musi być widać jak inne wieżowce mrugają oknami wieczorem. I samochody. Muszę widzieć z balkonu jakąś drogę, żeby pamiętać, że świat nie stoi w miejscu. Ściany mieszkania muszą być kolorowe i nie mogę mieć w oknach krat. Moja dusza jest kręgowcem w gazowym stanie skupienia i czasem ucieka przez okno.
Wreszcie nie mogę mieszkać z osobą, której głównym zajęciem jest samorealizacja, ani z taką, której kubek kawy nie pozostawia brunatnego kółeczka na stole, ani też z taką, która musi mieć w pokoju stado pluszowych upiorów. Jeśli hoduje pająki lub dżdżownice afrykańskie, to wspaniale, zasadniczo może hodować wszystko, co nie szczeka.
I jeszcze kot. Kot musi być koniecznie.