Bio żywi się tylko tym, co ma znaczek bio. Bio-jabłka, bio-jogurty, czekolady fair trade... Jest w Jenie sklep Bio o kosmicznych cenach (sok grejpfrutowy i kawałek sera – 8 euro). Stamtąd pochodzi większość zawartości jego lodówki. Bio był w Indiach, Tybecie albo przynajmniej na wolontariacie w Afryce. Ma dredy, rower holenderski i niesamowicie alternatywne ubrania, pija yerba mate i w wieku trzydziestu lat jest singlem.
Bucha we mnie rządza przynależności do stada bio-ludzi, ale chyba się nie nadaję: już pierwszego dnia jeżdżenia rowerem holenderskim w kozackich spodniach udało mi się zjednoczyć z matką ziemią. (Nabawiłam się stygmatów na dłoniach i jednego dużego stygmatu na kolanie. Było nawet nieźle, bo w ramach odszkodowania dostałam od miłej pani truskawkę.)
Tak, podoba mi się ten styl, chociaż jest lanserski i sztuczny jak wszystko inne. Z braku widocznej prawdy wolę się uczepić jakiegoś ładnego kłamstwa.
PS. Dzieci śmierdzą.