22.4.09

Tysiąc i jedna noc kulfona

Przez 12 godzin na dobę noszę ciemne okulary. Matrix mnie ma.

Są dwa style chorowania: śpiącej królewny i kulfona. Śpiące królewny przybierają arystokratyczną bladość i kładą się do łóżek, a wtedy przychodzą książęta z bajki i gładzą je po dłoniach.

Kulfony chodzą na wykłady, wyglądają jak kulfony i nikt ich nie chce gładzić nawet po lewej stopie. Czasem za to usłyszą komplement.* Styl kulfona opanowałam do perfekcji. A w sprawie książąt…

Propozycja była naprawdę nie do odrzucenia: spędzić resztę życia u boku pewnego przystojnego wąsatego Sudańczyka w Sudanie. Oczywiście pod warunkiem, że zaakceptuje mnie rodzina, ale jak już się okutam w chustę, nauczę się mówić po arabsku i sterować latającym dywanem, to powinno nie być problemu. No nie wiem, od razu bym się zgodziła, gdyby nie te wąsy.

PS. W intencji mojego prawego oka, odpisania mi przez Zotyka, oraz pań z dziekanatu i innych użytkowników dialektu turyngijskiego, zatańczą dziś nepalskie parabole.
Ciekawe, co na to powie Uli.

*Np. taki komplement: twoje oczy są takie zielone kiedy są czerwone! Ostatecznie można też dostać marchewkę. Kiedyś leżąc w szpitalu dostałam od kolegi marchewkę, bo kwiaciarnia była zamknięta. Była to całkiem zwyczajna marchew i nie miała nic wspólnego z psychoanalizą.

13.4.09

Widok z innych oczu

Jena i Weimar w obiektywie Piotra.



Nie wiem, jak on to robi, ale te zdjęcia na mnie działają.
A oto cała galeria.

9.4.09

Maszyna do życia

Erna przyglądała się brązowemu skorkowi, który wyszedł z dziury w drewnianym parapecie. Chodził najpierw wzdłuż pęknięcia w drewnie, w tę i z powrotem, aż w końcu znalazł okruszki ciastek, które jadła. Zatrzymał się niepewnie, badając czułkami znaleziony skarb. Erna przyjrzała mu się z bliska - poruszał się jak mechanizm, jak maszyna tkacka w fabryce ojca, jak zegar, kiedy się otworzy tarczę i zajrzy do środka: naoliwione trybiki, segmenty, łożyska. "Czy skorek to maleńka maszynka?" - zastanawiała się. "Jakie jest jej przeznaczenie, do czego służy?" "Służy do życia" - odpowiedziała sobie sama.
(Olga Tokarczuk, E.E.)

Na schodach naszego akademika sypia czasem kocur. Kupiłam dla niego kocie smakołyki, brązowawe paskudztwo z witaminami, i wyłożyłam tam, gdzie zwykle przesiadywał. Karma regularnie znikała, więc przypuszczałam, że znika w kocie. Aż do wczorajszego wieczora, kiedy zobaczyłam, jak na schodach ucztowała ona.

Duża, piękna szara sowa.

3.4.09

Zakwitłam na wiosnę

Zapisałam się na ekspresowy zerowy kurs chińskiego. Dojeżdżam na niego rowerem. Nie mam internetu ani telefonu, więc nie spędzam dnia na klikaniu bez sensu i nikt mi nie zadaje głupich pytań. Raz dokonałam spektakularnego zamknięcia klucza w pokoju, ale wspólnymi polsko-niemiecko-brazylijskimi siłami udało się otworzyć drzwi za pomocą Tajnego Papierka. Wo hen hao. Mam w głowie baterię słoneczną, w szyszynce, i wyobrażam sobie, że teraz ta szyszynka świeci jak świetlik.

Chiński znak oznaczający dobrze (hao) składa się ze znaku "kobieta" i znaku "dziecko". Bo kiedy kobieta i dziecko są razem, to jest dobrze. Natomiast znak "mężczyzna" składa się ze znaku "pole" i znaku "siła do pracy". (Wiecie, to są bardzo stare znaki, mówi Yan.) Znak "przyjaciel" zaczyna się od znaku "dwa księżyce". Jest w tym coś poetyckiego, prawda?

Wegetariańskie jedzenie to po chińsku sushi.

Natomiast siedzieć to zuo.

Przestaję więc czynić zuo i jadę nad rzekę, by tam, słuchając płyty dołączonej do podręcznika,
konspiracyjnie podjadać
czosnkopodobne roślinki z trawnika.

PS. A propos płyt z kursami językowymi: czy ktoś może mi wyjaśnić, jaka jest funkcja tej irytującej muzyczki przed każdym nagraniem?
PPS. Psychologia po chińsku to złożenie słów serce i nauka. Nauka o sercu. Ciekawe jak jest elektronika mikrosystemów i fotonika.

Bokononizm

- Czy jest ktoś, kogo kochasz?
- Ja kocham wszystkich.
- Czy... tak samo jak mnie?
- Tak.
Robiła wrażenie, jakby nie zdawała sobie sprawy, że może sprawić mi ból.
Wstałem z podłogi, usiadłem na krześle i zacząłem wkładać skarpetki i buty.
- I pewnie robisz z innymi to, co przed chwilą robiłaś ze mną.
- Boko-maru?
- Tak, boko-maru.
- Oczywiście.
- Od dzisiaj masz tego z nikim innym nie robić - oświadczyłem.
Jej oczy napełniły się łzami. Była dumna ze swojej rozwiązłości i rozzłościła się na mnie, że próbuję wzbudzić w niej poczucie wstydu.
- Ja daję ludziom szczęście. Miłość jest dobra.
- Jako twój mąż chcę mieć całą twoją miłość dla siebie.
Patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami.
- Sin-wat! - zawołała.
- Co to jest?
- Sin-wat! Człowiek, który chce całą miłość dla siebie. To bardzo złe.
(…)
- Nie będę żoną sin-wata - powiedziała wstając. - Do widzenia.
- Jak to "do widzenia"? - spytałem załamany.
- Bokonon uczy, że to bardzo źle nie kochać wszystkich jednakowo. A co mówi twoja religia?
- Ja nie mam żadnej religii.
- A ja mam.
Przestałem rządzić.
- Widzę to - powiedziałem.
- Do widzenia, człowieku bez religii.
Ruszyła w kierunku schodów.
- Mona...
Zatrzymała się.
- Słucham?
- Czy mogę przyjąć twoją religię?
- Oczywiście.
- Chcę ją przyjąć.
- To dobrze. Kocham cię.
- I ja też cię kocham - westchnąłem.
(K.Vonnegut, Kocia kołyska, tłum. L.Jęczmyk)

Przykleić w widocznym miejscu na ścianie. To - albo tekst If you love somebody Stinga.