29.9.09

Pierwsza doba w Kwan Um

O piątej słychać budzik złożony z drewnianego młotka i drewnianej kulki. Nazywa się moktak i tak też brzmi. Piąta piętnaście – pokłony. Kto uważa, że 108 pokłonów to mało, niech zrobi 108 przysiadów.

Po pokłonach jest 15 min przerwy, a potem zaczynają się śpiewy. Do śpiewów jest śpiewnik, a w nim kilkanaście stron tekstów po koreańsku: dżu – dżu – bla – bla, sa – mo – lot… Mam taką upierdliwą cechę, że najbardziej chce mi się śmiać wtedy, kiedy nie wolno się śmiać, na przykład na pogrzebach albo kiedy ojciec ilerazymimówi, albo kiedy mistrzyni patrzy. Ciekawe o czym jest Pieśń Porannego Dzwonu, myślę, starając się przegonić samolot latający mi w głowie i zatrzymać niebezpieczne drgania kącików ust.

Później medytacja. Czysty umysł, czysty umysł, czysty umysł, nie wiem. Nieustanne odpływanie w myśli i wracanie do punktu tu i teraz.

Wieczorem jeszcze raz śpiewy i półgodzinne siedzenie, bez pokłonów.

Cel: nauczyć się dawać. Na razie nie wiem, co to znaczy. Podobno normalni ludzie czują się obdarowani, kiedy ktoś zadaje im dużo pytań. Może tu mnie tak zaczarują, że będę się nadawała do społeczeństwa.

Może kiedyś zostanę pustelnikiem. Pustelnik siedzi w pustelni dla innych, nie dla siebie. Nie zawraca im głowy swoją obecnością; przychodzą tylko wtedy, kiedy potrzebują czegoś konkretnego. Tak, to jest jakiś pomysł.

17.9.09

Dziesięć tysięcy lat później

Świat został rozmontowany i zmieścił się w bagażniku. Stworzycielka światów na tylnym siedzeniu owinęła się we własne ręce i wyśniła ostatni wieczór z R., w planetarium. Cała podróż była półsnem. Gwiazdy wpadały przez uchylone szyby. Matka zapytała, kto jest głodny, a Mulder i Scully zgłosili się do niej po jajko na twardo.

Jestem już tu, a nie tam i nie mogę podnieść się z fotela. Nadal śnię, a mój sen jest kopułą planetarium. Mogę wspiąć się i dotknąć jawy od spodu, ale nie mogę się obudzić.

Wiem, że jest jeszcze wrzesień, ale wydaje mi się, że kiedy wyjrzę przez okno, zobaczę tam śnieg.

- - -
Mimo wszystko dedykuję Ci, oddana czytelniczko:

Przyjaciele nie zrobili więcej,
Kiedy płakałam, zacierałeś ręce.
Ten odgłos tarcia tak mi się spodobał,
Znów dzięki Tobie: jestem, myślę, kocham!
(Katarzyna Groniec - List do wroga)


Albo nie. Nienawiść to strata czasu.

11.9.09

Sinusoida jak zjeżdżalnia

Idę do ogrodu botanicznego i uspokajam się na chwilę. Światło leniwie wlewa się pod powieki, wielkie okrągłe liście przykrywają powierzchnię wody. Wyobrażam sobie, że wsiadam na taki liść i pływam jak na tratwie. Starsze panie na ławeczce omawiają tajniki pielęgnacji storczyków. Zbieram orzechy ze ścieżki i usiłuję nie zastanawiać się, czy w Warszawie dopadną mnie ogniste smoki.

Trzeba było nie wchodzić na strony uczelni, nie byłoby stresu. Znowu będę uczyć się bzdur, nauczać bzdur, tłumaczyć bzdury i stać godzinami w zatłoczonych tramwajach, znowu będzie ciemno i zimno. Ale może kiedyś w końcu pojadę do Jeny, do Czech, do Francji, może nawet jakimś cudem znajdę się na tej magicznej długiej drodze przez środek USA, o której opowiadała Anna. Muszę znaleźć w Warszawie jakichś Niemców, bo oszaleję. Będzie dobrze, tak?

9.9.09

Mama, komputer i kupowanie mebli

Miałam tego tu nie wklejać, ale skoro już weszło na pewną stronę główną...

Kontemplujemy z mamą przez Skype wybór mebli do mojego nowego mieszkania.
Ja: Wysłałam ci linka do tej wersalki.
Mama: To to niebieskie? Mam to nacisnąć? I się otworzy?
Ja: Tak.
Mama: Pięć tysięcy razy to nacisnęłam i się nie otwiera.
Ja: Poczekaj chwilę, a zaraz pięć tysięcy razy się otworzy.
Mama: A, faktycznie.

Mama: I co ja mam teraz kliknąć?
Ja: Nie wiem co masz na ekranie.
Mama: To ja mam wiedzieć?!
Ja: Dobra... Opowiedz, co masz na ekranie, to ci powiem, co masz kliknąć.
Mama: Wersalkę mam na ekranie.

Mama: Dobra, teraz ten drugi. Profilaktycznie kliknę tylko raz.

Mama: Tapczan "kiss". To tak jakby skisł... O, tapczan "kanapa fortepian"! Dlaczego fortepian? Bez sensu jest ten tapczan.

Ja: Otworzyłaś ten regał "kratka"?
Mama: O Boże, ten regał to jak do piwnicy na słoiki. A ten następny? No tak, całkiem do piwnicy. Na ogórki.
Ja: Wszystko mi jedno jaki będzie regał, byleby nie miał zabudowanej z tyłu ściany. Żeby było widać, że ściana jest ładna i czerwona.
Mama: I wszystko, co na nim postawisz, będzie odciskało swoje piętno na twojej pięknej czerwonej ścianie.
Ja: Ona i tak jest do malowania. I tak jej nie będę malować, bo i tak kiedyś trzeba będzie ją pomalować.

A regał na ogórki wygląda tak.

8.9.09

Tam, gdzie nie dojeżdżają pociągi

Jak powszechnie wiadomo, kozy są ZŁE. A jeszcze źlejsze są, gdy przez dwie godziny biegasz po lesie i szukasz uciekniętych kóz, i nie znalazłbyś ich przez tydzień, gdyby jedna nie zaplątała się w gałęzie drzewa. Znajdujesz je oczywiście w najgęstszej możliwej gęstwinie. Większa, zaplątana, meczy rozpaczliwie, a mniejsza pożera rosnącą dookoła chronioną roślinność, wesoło podzwaniając dzwonkiem. Są jednak tak piękne i patrzą tak uroczo kozim wzrokiem, że od razu im wybaczysz. Zostaną zaprowadzone z powrotem do zagrody, gdzie większa koza zaplącze się w ogrodzenie, a mniejsza zajmie się konsumowaniem stojącej w pobliżu miotły.



Sprawa uciekających kóz przyczyniła się bez wątpienia do zacieśnienia stosunków polsko-vogtlandzkich. Niestety nadal nie rozumiem, co mówi pan H. Na skutek zawirowań i wędrówek ludów dialekt używany w Wildenau jest bowiem zbliżony do staroangielskiego niewiele mniej niż do hochdojcza. Na przykład Wasser wymawia się łosa, a zamiast normalnego o jest angielskie eu.

Kiedyś podobno przyjechali Anglicy i myśleli, że pan H. mówi po angielsku.
Pan H. myślał, że ci Anglicy mówią po niemiecku.
Dogadali się świetnie.

To właśnie było mi potrzebne. Cisza i powietrze. I kozy.

PS. Do mieszkających w Jenie i Weimarze: można się do mnie zgłaszać po kawałek domowej roboty koziego sera.