26.8.09

Carmina Burana w Erfurcie

Ponieważ geografia miejska delikatnie mówiąc nie jest moją mocną stroną, pojechałam do Erfurtu dwie godziny wcześniej. Po pierwszej znalazłam teatr i uspokojona udałam się na spacer. Dziesięć minut przed spektaklem wydało mi się dość podejrzane, że w teatrze jest ciemno, a wokół zamiast ładnie ubranych ludzi kręcą się tylko dwaj porządnie rozweseleni panowie. Na szczęście schody Katedry Św.Marii trudno przegapić.

Choreografia była w moim odczuciu genialna, dopełnił ją przelatujący w pauzie samolot - przez chwilę zastanawiałam się, czy to zaplanowane... Do tego świerszcz zagłuszacz, bezczelnie niepasujący do tonacji. Na Grunwaldzie też były świerszcze. Odpłynęłam.

Dobra rada: jeśli masz zamiar iść na koncert Carmina Burana, to nie oglądaj najpierw tego:



Taki zrobili nastrój tymi pochodniami, a potem i tak zaśpiewali o wiatrakowych ciastkach.

PS. Oh, oh, oh, totus floreo,
iam amore virginali totus ardeo,
novus, novus amor est, quo pereo. :)

24.8.09

Egocentryczna stara baba

Jeśli kiedyś wszyscy zapomną o moich urodzinach, to zawsze będzie jedna osoba, która nie zapomni o moich urodzinach, i będzie to Luke. Luke systematycznie co roku pamięta o moich urodzinach, mimo że ja co roku zapominam o jego urodzinach i co roku obiecuję sobie, że za rok go zaskoczę i nie zapomnę. Niestety mam w mózgu taki wirus, który uaktywnia się piątego sierpnia i powoduje jednodniową amnezję urodzinową.

No, to możecie mnie teraz wybrać do sejmu.

18.8.09

Serpens ex machina

W wieku przedszkolnym miałam ulubioną zabawę: wysypywałam na podłogę całe wiaderko plastikowych zwierzątek i ustawiałam je w dwa rzędy naprzeciwko siebie, w jednym roślinożerne, w drugim - drapieżniki. Tak zaczynała się bitwa. Kiedy bawiłam się w to z babcią, to ja zawsze musiałam "być" drapieżnikami, bo nie umiałam przegrywać.

Drapieżniki zwyciężały do czasu, kiedy moja babcia wymyśliła Wielkiego Węża. Był to żółty tandetny wąż z odpustu, tak duży, że nie mieścił się do wiaderka. Wielkie Węże mają to do siebie, że potrafią latać, więc w kulminacyjnym punkcie wąż przylatywał nad pole bitwy i zaprowadzał pokój.

Szkoda, że chociaż raz nie stało się inaczej. Przydałoby mi się, gdyby Wielki Wąż raz się wkurzył, przestał być pacyfistą i rozniósł moje drapieżniki w pył.

11.8.09

Świat jest bez sensu

Pani się od teraz nazywa Fatma, a pani Ayze, powiedział czarujący habibi pakując nasze wegetariańskie kebaby w folię aluminiową, na której zaraz napisał te imiona flamastrem. To są imiona miłości, dodał habibi, patrząc Mathilde głęboko w oczy, a mi prosto na nos, miał bowiem zeza rozbieżnego.



nóż + widelec = nożelec
łyżka + widelec = łyżelec
nóż + łyżka = nóżka
nóż + widelec + łyżka = nożołydelec?

PS. Patrzcie w niebo.

3.8.09

Kryteria wyboru mieszkania

Nie mogę mieszkać pod żółtym adresem, nie wyobrażam sobie ciężkiego, żółtego słowa przy moim imieniu i nazwisku. Dlatego ulice na litery B i D odpadają. Piętro - najlepiej ostatnie. Nieważne, że na ostatnim piętrze wieżowca jest zawsze za gorąco albo za zimno. Gdybym mieszkała na piętrze dziewiątym na dziesięć, pozostałoby nade mną piętro nieodkrytej tajemnicy, schody, na które nie miałabym wstępu. Tajemnica jeszcze piękniejszego widoku z balkonu. Z tego balkonu można by było zajrzeć i na mój balkon, bo na ostatnim piętrze mieszkają bogowie z krainy ognia i lodu, którzy do woli przypatrują się śmiertelnikom z niższych pięter.

Balkon jest ważny. Z mojego balkonu musi być widać jak inne wieżowce mrugają oknami wieczorem. I samochody. Muszę widzieć z balkonu jakąś drogę, żeby pamiętać, że świat nie stoi w miejscu. Ściany mieszkania muszą być kolorowe i nie mogę mieć w oknach krat. Moja dusza jest kręgowcem w gazowym stanie skupienia i czasem ucieka przez okno.

Wreszcie nie mogę mieszkać z osobą, której głównym zajęciem jest samorealizacja, ani z taką, której kubek kawy nie pozostawia brunatnego kółeczka na stole, ani też z taką, która musi mieć w pokoju stado pluszowych upiorów. Jeśli hoduje pająki lub dżdżownice afrykańskie, to wspaniale, zasadniczo może hodować wszystko, co nie szczeka.

I jeszcze kot. Kot musi być koniecznie.

1.8.09

Nasza miłość pachnie jak świeży łosoś

Kupiłam na wyprzedaży Viktor ist gegangen Very Walger. Główną bohaterką powieści jest Niemka szwedzkiego pochodzenia, która ni z gruszki ni z pietruszki decyduje się jechać do Szwecji i szukać tam swojego brata Viktora. Szwecja jest cukierkowo szwedzka, cicho wszędzie, głucho wszędzie, wszyscy mają blond loki i zajadają się bułami z cynamonem, a bohaterka wjeżdża samochodem w łosia. Węgierski imigrant jest też niezwykle węgierski, częstuje naszą Niemkę palinką i gotuje jej paprykowe gulasze. Akcja biegnie ślimaczym tempem po autostradzie na północ, a Viktor uciekł chyba do Laponii, więc będę musiała się męczyć jeszcze przez sto parę stron zanim bohaterka dojedzie do Jokkmoka i znajdzie tam sens życia oraz brata. Zerknęłam na notkę biograficzną – pani Walger studiowała skandynawistykę. Proszę, niech mnie ktoś rąbnie, jeśli kiedykolwiek postanowię napisać książkę o Niemczech.

- Cześć, jestem Polką i mam na imię Kasia - powiedziała Kasia z Polski, odrzucając słowiański warkocz na swe słowiańskie plecy, a potem pociągnęła łyk wódki z gwinta. - Bóg z tobą, chcesz bigosu?