29.12.08

Z niebieskiego notesu

1. Nie nadaję się na Indiankę. Yerba mate to straszne paskudztwo, a od tykwy już pierwszego dnia odpadło denko. Zielsko pachnie jak coś, co kiedyś zaproponowano mi u dalekich krewnych i grzecznie odmówiłam, a smakuje jak coś, co smakuje tylko w sesji*. Podarowałam sobie nietrafiony prezent.

2. Jadę do Warszawy spotkać się ze znajomymi.
Lubię mieć przesiadkę w Nasielsku. Kończę jedną podróż i zaczynam drugą, dzięki czemu wydaje mi się, że jadę krócej. W dodatku pani w kiosku - przez wycieczkę do kiosku o mało się nie spóźniam na następny pociąg - wygląda jak słowiańska bogini płodności. Ktoś powinien wyrzeźbić ją w kamieniu.

3. Ciastko w kształcie Buki.

Upieczone specjalnie dla mnie.

4. Z postanowień noworocznych:
Pojadę do Szwecji. Pójdę do opery. Zdobędę własną lirę korbową. Nauczę się porządnie czytać nuty. Zdam co najmniej jeden egzamin na certyfikat z języka obcego. Znajdę lepszą pracę.
Jak co roku postanawiam też, że zmienię się. Tylko jeszcze nie wiem, w co.

5. Która rzeczywistość jest prawdziwa: ta, którą widziałam przez stare okulary zgubione na dworcu w Nasielsku? Czy ta, którą widzę w nowych i od której kręci się w głowie? Czy ta bez okularów – może świat jest taki miękki i niepotrzebnie nadaje mu się ostre krawędzie jakąś "korekcją wzroku"?

*Dopisane: odkryłam sposób na yerbę. Wylewam pierwszy napar, piję dopiero drugi, zrobiony na rozmoczonych fusach. Nadal pachnie i smakuje jak wędzone siano, ale już daje się wypić.

22.12.08

Intercity

Bardzo mi się podoba, kiedy ktoś mówi: zamieniam się w słuch. Ale wczoraj zamieniałam się we w z r o k. Mój wzrok lubi pociągi, a ta podróż była dla niego jedną z najciekawszych.

Jena-Berlin. Usiadłam w strategicznym miejscu, dodatkowym, z boku korytarza, skąd miałam widok na wszystkich. Szczególnie zaintrygował mnie pewien starszy pan w okularach i żółtym spranym swetrze. Miał piękną twarz z wyrazistymi zmarszczkami mimicznymi i wąskimi ustami. Nadałam mu w myślach imię w kolorze ciemnej wiśni i jestem przekonana, że tak się właśnie nazywa – tylko to jedno imię pasuje mi do takiej twarzy. Rozzuchwaliłam się wymyślając go; bezczelnie zmyślałam jego historię biegnącą od jakiejś automatyki i robotyki do pewnego kraju w Ameryce Południowej i palenia ayuaski z indiańskim szamanem. Nie odważyłam się do niego uśmiechnąć, a szkoda, bo może otworzyłabym go tym uśmiechem jak kluczem i wysypałyby się z niego opowieści.

Berlin-Warszawa. Siedziałam między pewnym Niemcem o złocistorudych włosach (zauważyłam go odrywając na chwilę w z r o k od 426. strony Biegunów, gdzie pani T. opisała dokładnie jego sobowtóra) a panią reprezentującą ciekawy przypadek kliniczny. Była to osoba dwujęzyczna z afazją; czasem mówiła po niemiecku, czasem po polsku, a czasem w języku "pomiędzy", języku podróżnym, zgubionym w strefie granicznej i równie zrozumiałym dla mnie jak dla tego złocistego człowieka obok. Między jej myślami a mową stał wielki mur i tylko niektóre myśli potrafiły go przeskoczyć. – Rozumie, ale kiedyś ten, ten (jakieś słowo po niemiecku) i teraz nie umie mówić, i cała prawa strona, nie ma* – powiedziała pani z afazją i zaczęła się głośno zastanawiać, kto jej schował kazety i gdzie.

Warszawa-Ciechanów. Śnił mi się cudowny sen, w którym potrafiłam cofać czas.

W Ciechanowie nie poznał mnie kot. Prychał, fukał, nieufnie machał ogonem i dopiero na drugi dzień uznał moje kolana za dobre miejsce do zwinięcia się w kłębek. On, dla odmiany, potrafi zamieniać się w ciepło.

*Przypomniały mi się Strokes W. Stafforda: lewa strona jej świata odeszła... Nie udało mi się ich przetłumaczyć, poddałam się w zapasach z tytułem.

20.12.08

Opląwa i storczyk

Pisałam, że wyrwałam się z korzeniami. To nie do końca tak. Gdyby kontynuować moje roślinne porównania, stałam się powolnie mobilna jak ent. Oplątwa, którą kiedyś kupiłam w Weimarze, zagnieździła się wśród liści storczyka od jednego księcia z bajki, z czeskiego filmu. Razem ze mną przeprowadza się do akademika w Jenie wschodniej.

Myślę, że mogłabym być sportowcem jak mój ojciec. Ja też nie daję satysfakcji tym, którzy czekają na moje potknięcia. Za szybko wstaję. Nawet jeśli straciłam pół roku, nie wolno mi się poddać.

Cieszę się, bo podjęłam decyzję: pojadę do Polski, bo od nas jest blisko na Ukrainę. Chcę wejść do cerkwi, posłuchać jak śpiewają i wrócić.

Pojadę do Polski, żeby nauczyć się piec pierniki, a potem zawieźć je do Czech w rekompensacie za mój kwiatek.

Pojadę do Polski, bo w Polsce mam przy samym domu basen. Nie trenowałam już ponad rok. Co się stało z moimi czterdziestoma pięcioma sekundami? Do ilu dobiję teraz? Pięćdziesiąt sekund? Minuta? Będę się bała wejść do wody. Będę szła na basen jak na ścięcie i znajdę tysiąc powodów, żeby odłożyć to na jutro.

Ale w końcu pójdę tam, wskoczę do wody i popłynę najszybciej, jak potrafię.

- - -
Publikuję to we wrześniu 2009. Tak, chyba jednak chciałam to powiedzieć.

16.12.08

Z okazji trzęsienia ziemi w Szwecji

Kiedyś na szwedzkim.
- W szwedzkim kalendarzu przy niektórych dniach są narysowane flagi i to znaczy, że wtedy wywiesza się flagę Szwecji. W innych dniach przeważnie się nie wywiesza…
- ...bo ją ktoś ukradnie?

Swoją drogą urzekła mnie symbolika kolorów szwedzkiej flagi: nie męczeństwo i cierpiętnictwo, tylko żółte słońce na niebieskim niebie. Podobno Szwedzi wywieszają flagę nie tylko z okazji świąt państwowych, ale też kiedy są z czegoś dumni, czymś się cieszą albo dawno nie wywieszali flagi. A może to tylko plotka?

14.12.08

Ponumerowana

Chciałam kupić sobie w internecie bilet do domu. Opcje zakupu były takie: dla posiadaczy karty jakiejśtam, karty kredytowej i normalnej karty z banku. Ponieważ nie mam karty kredytowej ani karty jakiejśtam, kliknęłam trzecią z nich, wpisałam wszystkie dane, a kiedy już ucieszyłam się, że życie z internetem jest bajecznie proste, spostrzegłam, że trzeba jeszcze podać numer karty kredytowej. I że tuż obok świeci złośliwa czerwona gwiazdka oznaczająca pole obowiązkowe. Serdecznie polecam tę opcję wszystkim, którzy lubią w pociągu pokazywać dwie karty zamiast jednej.

Rozeźlona wybrałam się na drugi koniec Jeny do biletowego automatu na dworcu. Wracając otworzyłam skrzynkę, w której znalazłam list z zawiadomieniem, że został mi przydzielony numer. Nie bardzo wiem, po co mi on i z jakiej okazji, ale mam zachować tę kartkę*, ponieważ numer ten jest mi przydzielony do końca życia.

*Kartka z numerem kiedyś popadnie w zapomnienie i schowa się w jakimś kącie, stając się integralną częścią wielkiego bałaganu. Kiedy będę przerzucała papiery w jej poszukiwaniu, będzie bezgłośnie zanosiła się triumfalnym śmiechem w jakimś ciemnym zakamarku, nakryta diablim ogonem. Żeby temu zapobiec, na wszelki wypadek zrobię użytek z synestezji i zapiszę sobie ten Bardzo Ważny Numer kolorami: Niebieski Fioletowy - Złotobrązowy Niebieski Czarny - Wiśniowy Czerwony Biały - Żółty Szarobrązowy Zielony.

7.12.08

Miłością rządzą przypadki

Po niemiecku nie zakochujemy się w kimś, tylko - w kogoś (sich in jemanden verlieben). Nie jestem bezpiecznie i statycznie zakochana w tobie; w każdej chwili mogę zakochać się w ciebie z impetem, wpaść w ciebie jak śliwka w kompot. Po angielsku też na początku wpada się w miłość (to fall in love).

Po niemiecku można też wyznać komuś coś pomiędzy przyjaźnią a miłością: ich habe dich lieb. Mojego uczucia do Ciebie szukaj na odcinku między punktem A a punktem B.

Po fińsku lubię cię i kocham cię to dwa różne przypadki ((minä) pidän sinusta vs. rakastan sinua). Może Finom nie rozmywa się granica między jednym a drugim?

Kto zna jeszcze jakieś przypadki językowych historii miłosnych?

5.12.08

Die Feuerzangenbowle

Czarno-biało. Kilku dostojnych panów we frakach popija grzane wino, wspominając szkolne czasy. Jeden z nich, znany pisarz, nigdy nie chodził do szkoły, więc pozostali przekonują go, że stracił najlepsze lata dzieciństwa. I tak ponadtrzydziestoletni Pfeiffer postanawia założyć mundurek szkolny i przestąpić progi Gymnasium.

Siedzę w najgorszym i najlepszym miejscu sali wykładowej zamienionej na ten wieczór w kino: w dolnym rogu. Jak większość widowni, popijam grzane wino z pamiątkowego kubka z napisem "Die Feuerzangenbowle 2008". Pan obok mnie nadal cieszy się, że w losowaniu przed filmem wygrał DVD. Drugi pan cieszy się bez powodu. David i ja też stopniowo zaczynamy się cieszyć z niczego. Tak to właśnie działa, co roku przed świętami.

Fabule jak w "Ferdydurke" towarzyszy gra aktorska w stylu "Hydrozagadki". Ale najlepsze przedstawienie robi widownia: ryczy ze śmiechu, wznosi toasty za każdym razem kiedy w filmie pojawia się alkohol, krzyczy ooo! przy scenie erotycznej*, wyje, bije brawo… Właściwie nie z filmu tu się śmiejemy. Kochane neurony lustrzane! Śmiejemy się, bo inni się śmieją. Śmiejemy się z tego, że śmiejemy się z "Feuerzangenbowle".

*On i ona, czyli Pfeiffer i jego szkolna miłość, siedzą pod drzewem, on wyciąga rękę, ona też, ich ręce za chwilę nieśmiało się zetkną, w tym momencie film zostaje zatrzymany i wesoły pan ogłasza przez mikrofon: pół godziny przerwy na dolewkę!

1.12.08

Tramwajowo-autobusowo

Szanowni pasażerowie (dosłowne tłumaczenie niemieckiego słowa oznaczającego pasażera to: gość w podróży), jest mi niezwykle przykro poinformować państwa, że na przystanku S. zdarzył się wypadek, z powodu którego jestem zmuszony skręcić do zajezdni przy przystanku N. Autobus zastępczy zostanie podstawiony w przeciągu czterech minut na przystanek N. i zatrzyma się przy wszystkich przystankach, przy których planowo zatrzymałby się ten tramwaj. Miłej podróży i przepraszamy za wszelkie niedogodności.

Kiedy tak będzie w Polsce?