W mieszkaniu Christiana jest pełno roślin, bo Christian i Lena są wegetarianami i ekologami i żywią się tym, co im wyrośnie w doniczkach.
Czasem zbierają zioła, którymi później przyprawiają potrawy. Jedziemy na rowerach do lasu po
Bärlauch - czosnek niedźwiedzi, którego rośnie tam cała polana. Ale my bierzemy tylko tyle, ile potrzeba do pasty ze słonecznika. (Ziarna słonecznika gotować jakąś godzinę aż zmiękną, dodać masło i zioła z paczki
6 Kräuter, ewentualnie z lasu. Najlepiej smakuje na kanapkach.)
Z torebką zielska jedziemy do miasta, nalegam na zwiedzanie.
- Co to za zamek? - pytam Christiana, nakłaniając go do przyjęcia roli przewodnika.
- Nie wiem, jakiś nudny kościół. Nie ma nawet zmumifikowanych gołębi. Pokażę ci coś ciekawszego.
Zabiera mnie do industrialnej części Lipska, do fabryki nieczynnej od dwudziestu lat. Rozbrajamy zamek od furtki i wchodzimy. Christian fotografuje czerwone mury pokryte graffiti i mnie na ich tle, kiedy huśtam się na rurze wystającej ze ściany albo chodzę po zbitym szkle, słuchając jego dźwięku*. W pokoju, który kiedyś był może biurem, znajdujemy magiczne papierowe kwiaty i zabieramy je ze sobą. Na środku opuszczonej hali produkcyjnej leży szkielet psa. Tak, tu jest zdecydowanie ciekawiej niż w kościele bez ptasich mumii.
Zmarznięci i zaczarowani, jedziemy do studia. Christian włącza mi mikrofon, stroi gitarę. Wymyślam tekst o księżycowych kwiatach zrywanych z dachu fabryki i zawijam go wokół melodii.
- - -
Uli otwiera duże kartonowe pudło i wyjmuje z niego ponad dwadzieścia drumli w różnych kształtach, kolorach i strojach. Wietnamskie z bambusa, które tylko przykłada się do ust; niemieckie, dostępne w każdym sklepie muzycznym; nepalskie, które trzeba mocno przycisnąć do zębów żeby wydały dźwięk. Jak to gdzie się kupuje nepalskie drumle? W Nepalu! No, można też w Indiach. W jego ustach zdanie
byłem w Nepalu brzmi jak
byłem w Działdowie, jak coś absolutnie zwykłego i oczywistego. Gra na wszystkich drumlach po kolei.
- Niektórym nadałem imiona, przeważnie z piosenek The Beatles. To na przykład jest Michelle. - Pokazuje Michelle do kamery. - Wybierz sobie, którą chcesz.
Mam trudności z wyborem, więc Uli bierze jedną i wręcza mi, przywiązawszy ją gumką do pudełka zapałek z napisem
Gurke.
Ogórek. Wyjaśnia, że to rekwizyt do przedstawienia teatru performance’owego. Aktorzy podpowiadali w ten sposób publiczności, która miała zgadnąć, jaki niepokojąco freudowski kształt odbijał się pod jedwabną szmatką.
- A ty skąd znasz drumle?
- Z rekonstrukcji historycznych. - Opowiadam mu o inscenizacji bitwy pod Grunwaldem i odśpiewuję zwrotkę
Bogurodzicy.
Idziemy do Schreibmaschinencafe, studenckiego pubu wypełnionego starymi maszynami do pisania. Uli będzie świętował: dostał stypendium, następny rok spędzi malując obrazy w San Francisco. Stawia wszystkim amerykańską wódkę. Ktoś gra na klarnecie, ktoś na przeszkadzajkach. Kątem oka widzę, jak wchodzą moi gospodarze. Lena wpada w szał twórczy i pisze na maszynie
O-Geschichte: Momo floh vorm Molch... O wschodzie słońca przemierzamy Lipsk na rowerach. Która godzina, gdzie ja jestem i w jakim języku mówię?
- - -
Mała Angielka na dworcu "uczy" ojca niemieckiego:
happy birthday to you – Marmelade in die Schuhe! Za sześć godzin będę w Polsce. Zaciskam palce w kieszeni na nepalskiej drumli. Czy naprawdę będziesz czekał na peronie, a jeśli tak, to czy nie padnę trupem albo nie ucieknę, a jeśli nie, to... właśnie, to co?
*Jakim wyrazem dźwiękonaśladowczym można określić dźwięk chodzenia po zbitym szkle? Szelest? Klik? Niech mi ktoś pomoże rozwikłać tę zagadkę.