8.9.08

Super lipa, czyli zapiski z Chorwacji

1. Gdzieś w Chorwacji, tuż przy granicy słoweńskiej.
Nie udało mi się dostać stempla na granicy. Kiedy ją przekraczaliśmy, leżałam z nogami na zagłówku i głową w okolicy deski rozdzielczej, śniąc o spóźnianiu się do pracy (zawsze to samo, mogłabym pisać horrory dla japiszonów). Podobno celnik stęknął tylko na mój widok: ojojoj!

2. Gdzieś w Chorwacji.
- Jak się nazywają góry na Bałkanach?
- Yyy… Bałkonosze?

3. Marusici. Plaża.
Nie powinnam była wygrać konkursu tłumaczenia poezji ex aequo z Weroniką i potrzebowałam wycieczki do Chorwacji, żeby się o tym upewnić. Tutaj plaża jest kamienista, przecinają ją kilkumetrowe skupiska skał. Skały siedzą na dnie morza z czubkami jak ciekawskie łby nad powierzchnią. Nurkując między nimi, jestem jak olbrzymi ptak przelatujący nad górami. Oglądam cienkie, zwinne błyszczące rybki, kiedy płyną olbrzymią ławicą, ocierając się o moje ręce. Dostojna srebrna ryba wyjada coś z muszli leżącej na dnie; na brzuchu ma plamę udającą oko. Samotne brązowe ryby z podwójną płetwą ogonową skubią dziobatymi pyszczkami zbocze morskiego wzgórza. Właśnie – jak przetłumaczyć seahills? Ja napisałam: wydmy, Weronika – morskie wzgórza. Komisja uznała mój pomysł za lepszy. Widocznie też jeszcze nigdy nie widziała morskich wzgórz.

4. Marusici. Noc.
Światła z Omiskiej Riviery na horyzoncie przypominają żar ogniska rozgarnięty patykiem; nad nimi ciemne turnie wyglądają jak wielkie duchy. Dźwięk cerkiewnych dzwonów hipnotyzuje alikwotami, odbija się echem od gór. Dzwony cichną, teraz solówka cykad. Żółtopomarańczowe światło latarni pada na moje uda barwiąc je na złoto, czuję się dziwnie nieprawdziwa pod tą złotą skorupą i pełna monologów wewnętrznych, jakby mnie stworzyła Virginia Woolf. Lekko niepokojące, bo nie powierzyłabym życia komuś, kto utopił się w Tamizie.

5. Marusici. Plaża.
Siostra wysyła mnie na turniej scrabble, bo za każdym razem wygrywam. Ciekawe, czy przeszłabym eliminacje. Zapamiętać: przeczytać słownik języka polskiego.

6. Mały słowniczek chorwacko-polski:
sranje – gówno
Polska – Polska
Nemecka – Niemcy
Burek – nazwa popularnej potrawy

7. Dubrovnik.
Cóż, rzeczywiście jest tak piękny, jak mówią wszyscy, może nawet jeszcze piękniejszy, ale niestety powodzenie wycieczki zależy od nastawienia jej uczestników. Pokłócić się można nawet o kamień, a Gestalt jak najbardziej działa:
całość jest jeszcze gorsza, niż suma części.

8. Marusici.
Widziałam prawdziwego dalmatyńczyka z Dalmacji i milion pięćset sto dziewięćset kotów.

9. Marusici.
- Czy ten wasz kameleon gryzie?
- Nie, to jest gekon i nie gryzie, a co?
- Bo siedzi nad moim łóżkiem, weeeź go, buuu...


10. Marusici. Pani profesor.
Pani Alujević, profesor geologii, wynajmuje pokoje turystom i okropnie się nudzi, więc czasem przychodzi pogadać (po chorwacku, z prędkością karabinu maszynowego,
ne probljem, i tak rozumiemy). Zrobiła nam naleśniki i powiedziała, że w Chorwacji jest lepiej, niż w Polsce, bo mamy dwóch takich kretynów (tu pani profesor pokazała, jakich kretynów), a oni tylko jednego. Innym razem wdrapała się na górę, żeby przynieść figi z sadu i opowiedzieć, co sądzi o homoseksualistach. Bo nie wie jak w Polsce, ale w Chorwacji to, wiecie, ne probljem.

11. Split. Szukanie dworca, na którym umówiłam się z Nikoliną.
Ja: How do I get to the train station?
Babcia klozetowa:
(coś tam po chorwacku)
Ja: Nie rozumiem, do you speak English?
Babcia (łapiąc mnie za warkocz): Lipa!
Ja: Yyy… Deutsch?
Babcia: Neee… Lipa! Super lipa!

12. Split.
Czekała tam na mnie prawie godzinę.
Nikolina jest wegetarianką, straszną gadułą, nałogowo ogląda Monty Pythona, woli koty, pali jak smok, podobnie jak ja cierpi na dysgeografię i czasem spotyka w kawiarni swojego ulubionego pisarza (zapamiętać: poszukać tłumaczeń książek Ante Tomicia). Studiuje historię, a po angielsku mówi z idealnym brytyjskim akcentem.
Nina przegoniła mnie po historycznej części Splitu, pokazała słynny pałac Dioklecjana i pozostałości po najeździe weneckim, opowiedziała o wojnie z Serbią. Na plaży stroiłyśmy głupie miny do aparatu, a w kawiarni przy trzeciej kawie już bolały nas mięśnie twarzy od śmiechu przy poszerzaniu lingwistycznych horyzontów o polskie i chorwackie przekleństwa i łamańce językowe. I przyjedzie do Polski! Ha! :)

13. Gdzieś w Austrii. Noc na stacji benzynowej.

Przeglądam zdjęcia. Chcę z powrotem do Chorwacji. Ale tym razem sama, autostopem. Może za rok?

Brak komentarzy: