31.7.08

Krople do oczu i poduszka pod siedzenie

Mimo uprzedzenia do Wrocławia postanowiłam zrobić to, na co od roku nie miałam czasu: zająć się oglądaniem filmów od rana do nocy i wejść wreszcie w nieszkolną i niepracową interakcję z ludźmi. Na 8. Festiwalu Era Nowe Horyzonty we Wrocławiu jednego i drugiego dało się doświadczyć w dużej ilości.

Zauroczył mnie Gość życia Tibora Szemző – jeden z niewielu filmów, które umieściłabym na półce podpisanej: "filmy dla Katarzyny P.". Półlegendarna opowieść o Csomie, genialnym lingwiście-bohaterze, który w podróży do Tybetu próbował odkryć pochodzenie Węgrów, a po drodze odmówił poślubienia stada arabskich księżniczek. Pojawia się tam dużo języków, które są traktowane jak muzyka; do tego ciekawe brzmienia etno, wątki historyczne przeplatające się z baśniowymi, teksty z buddyjskich ksiąg i wycinankowe animacje (tylko dziada, baby i liry korbowej brakowało).

Drugie z moich prywatnych odkryć to znany nowozelandzki reżyser Vincent Ward – nie pogniewałby się chyba za nazwanie go Gaimanem ekranu. Jestem pod wrażeniem jego wizjonerskiej reżyserii; Dojrzewanie i Deszcz dzieci przyprawiły mnie o ten sam dreszczyk, który kiedyś czułam przy lekturze Nigdziebądź albo Chłopaków Anansiego. Kiedy zobaczyłam go na spotkaniu z widzami, zaskoczyło mnie jeszcze jego fizyczne podobieństwo do Gaimana. Do tego wydawało się, że miał ochotę w nieskończoność rozmawiać z widzami i odpowiadać na pytania z sali. Emanował jakąś taką niesamowitą serdecznością, że mi się udzieliło i na następnym seansie nawet nie przeszkadzało mi, że zasiadł przede mną posiadacz ogromnej, kudłatej i wysoko osadzonej głowy.

Po trzecie - Persepolis Marjane Satrapi. Wiem, wiem, wszyscy już dawno to widzieli, a ja dopiero teraz. Wyjechałam z Wrocławia z komiksem Persepolis, kontynuacją komiksu Persepolis, najnowszym komiksem M.S. pt. Wyszywanki, plakatem z Persepolis, zdjęciem w chuście na głowie z komiksem Persepolis i nadzieją, że na starość zmienię się w sobowtóra babci Marji.

Po czwarte - Spotkania na krańcach świata Herzoga, na które ledwie udało się nam dopchać - pełen humoru dokument o ludziach, którzy nie są przywiązani do konkretnego miejsca na ziemi i przez to spadają na biegun południowy. (Ten angielski z niemieckim akcentem, mrr, przypomniały mi się urywki z 24-godzinnego wywiadu z Blixą na YouTube...)

Wielkim rozczarowaniem okazał się natomiast Theo Angelopoulos. W informatorze pisano, że jego filmy to "poezja obrazu". Na Rekonstrukcji zasnęłam, a potem obudziłam się i wyszłam w połowie seansu. Trzy godziny czarno-białego filmu o starych murach na wsi w Grecji, w pobliżu których ktoś wprawdzie popełnia morderstwo, ale nawet to da się ukazać w nudny sposób ("Postawił kamerę i poszedł na piwo"). Widocznie nie dla takich jak ja jest kino kontemplacyjne.

Po ogłoszeniu wyników okazało się, że jestem świetnym przykładem przekrojowego erowicza, bo trafnie wytypowałam zwycięzców festiwalu. Na moim własnym podium umieściłabym: wspomniany wcześniej Deszcz dzieci, Deltę (reż. Kornel Mundruczó), długo-długo nic, potem W mieście Sylvii (reż. José Luis Guérin). Tylko trzecie miejsce nie zodziło się z oficjalnym rankingiem. Oprócz tego "trzymałam kciuki" za Złotą rybkę (reż. Tomasz Wolski), świetny polski dokument o ośrodku dla niepełnosprawnych. Ani drwiący, ani cukierkowo-AnnoDymny, ale idealnie wyważony i chwilami naprawdę śmieszny, chociaż nie zawstydzający. Złota rybka została nagrodzona w kategorii "Nowe filmy polskie".

Trochę zdjęć jest jeszcze tutaj.

Brak komentarzy: