7.10.08

Jak prawdziwe wiśnie

Lubię staruszki. Kiedy byłam mała, dotykałam zmarszczek na twarzy mojej prababci, a ona śmiała się w głos. Fascynowała mnie faktura jej skóry, tajemnicze linie wokół oczu, a najbardziej powieki, które cofnęły się z czasem, tak że między brwią a okiem jest małe wgłębienie. Podobno była kiedyś bardzo piękna.

Lubię na nie patrzeć, bo są takie niepowtarzalne, zupełnie niepodobne jedna do drugiej. Artystka natura nabiera z czasem śmiałości i fantazji, tak że nawet siostry starzeją się zupełnie inaczej.

W szkole podstawowej wyrzeźbiłam niechcący z masy solnej głowę starego człowieka. Niechcący, bo była to zwykła głowa, która zestarzała się przez przypadek. Postawiłam ją na szafce kuchennej i zapomniałam o niej, a ona popękała i powstały na niej głębokie bruzdy. Później wygrała dla mnie jakiś konkurs plastyczny – nie ja wygrałam, ale ciastowa głowa zrobiła to dla mnie. To czas sprawił, że stała się pomarszczona i chropowata jak pustynna ziemia.

Pewna starsza pani usiadła naprzeciwko mnie w tramwaju – zastanawiałam się, jak mogła mieć na imię, wyobraziłam sobie jej młodość. Chyba trochę za długo patrzyłam na jej twarz, bo w końcu złapała mnie wzrokiem za wzrok, uśmiechnęła się i powiedziała, że moje kolczyki wyglądają jak prawdziwe wiśnie.

Do widzenia, powiedziałam, i nie miało to zupełnie sensu. Przecież i tak już przegapiłam swój przystanek.

Brak komentarzy: