8.9.09

Tam, gdzie nie dojeżdżają pociągi

Jak powszechnie wiadomo, kozy są ZŁE. A jeszcze źlejsze są, gdy przez dwie godziny biegasz po lesie i szukasz uciekniętych kóz, i nie znalazłbyś ich przez tydzień, gdyby jedna nie zaplątała się w gałęzie drzewa. Znajdujesz je oczywiście w najgęstszej możliwej gęstwinie. Większa, zaplątana, meczy rozpaczliwie, a mniejsza pożera rosnącą dookoła chronioną roślinność, wesoło podzwaniając dzwonkiem. Są jednak tak piękne i patrzą tak uroczo kozim wzrokiem, że od razu im wybaczysz. Zostaną zaprowadzone z powrotem do zagrody, gdzie większa koza zaplącze się w ogrodzenie, a mniejsza zajmie się konsumowaniem stojącej w pobliżu miotły.



Sprawa uciekających kóz przyczyniła się bez wątpienia do zacieśnienia stosunków polsko-vogtlandzkich. Niestety nadal nie rozumiem, co mówi pan H. Na skutek zawirowań i wędrówek ludów dialekt używany w Wildenau jest bowiem zbliżony do staroangielskiego niewiele mniej niż do hochdojcza. Na przykład Wasser wymawia się łosa, a zamiast normalnego o jest angielskie eu.

Kiedyś podobno przyjechali Anglicy i myśleli, że pan H. mówi po angielsku.
Pan H. myślał, że ci Anglicy mówią po niemiecku.
Dogadali się świetnie.

To właśnie było mi potrzebne. Cisza i powietrze. I kozy.

PS. Do mieszkających w Jenie i Weimarze: można się do mnie zgłaszać po kawałek domowej roboty koziego sera.

Brak komentarzy: