5.10.08

Bogini Matka

W wierzeniach ludowych występuje w trzech postaciach: dziewicy, kobiety brzemiennej i staruchy, czyli czarownicy. Pamiętam, jak na Taborze poszliśmy z Piotrem na długi spacer po drogach wokół Szczebrzeszyna. Ziemia na Roztoczu kojarzy mi się z ciałem młodej dziewczyny; wiatr rozdmuchuje jej jasne włosy, czesze kosmyki traw, między którymi wyrastają pojedyncze czerwone maki jak ozdobne spinki. Zatrzymujemy się na chwilę. Piotr fotografuje zieloną fasolę pnącą się po wysokich tyczkach, a ja zrywam z pobocza dzikie jeżyny, oczyszczam je z pajęczyn, pozwalam moim ustom wykrzywić się od ich kwaśnego smaku. Na polu straszy stary wóz, dalej widać ciemny zarys lasu. Gdybym wierzyła w Boginię Matkę, powiedziałabym, że objawiła mi się trzykrotnie.

Podejrzewam, że nie tak trudno było dopiero co ochrzczonym ludom pogańskim wpisać w swoją dotychczasową religijność nową postać, Matkę Boską, razem z całą mitologią chrześcijańską. Może po prostu przyjęli ją bez pytania, założyli jej wianek z polnych kwiatów, ubrali w ich własny strój i pozwolili zamieszkać w swoich domach.

Na rozstajach dróg stoją kapliczki zapomnianych świętych, których imion nie nadaje się już dzieciom. Piotr stara się znaleźć odpowiedni kadr. Bezzębna kobieta zbierająca kukurydzę mówi, że tą drogą nigdzie nie dojdziemy, jeszcze jedno wzgórze i zacznie się pole. Wracamy do Szczebrzeszyna po śladach naszych stóp.

Wspominam ten spacer, czytając Dom dzienny, dom nocny Olgi Tokarczuk. Ktoś kiedyś powiedział, że żeby pisać dobrze, trzeba znaleźć trzech mistrzów i zawsze mieć pod ręką ich dzieła, na podstawie których można wypracować nowy, oryginalny styl. Jeśli kiedyś naprawdę zajmę się pisaniem, pierwszego mistrza już znalazłam: książki O.T. działają jakby ktoś rzucił na mnie zaklęcie i obiecał je zdjąć dopiero kiedy przeczytam ostatni akapit. Szukam teraz pozostałych dwóch mistrzów. Jakieś pomysły?

6 komentarzy:

Piotr Baczewski pisze...

Po pierwsze: to był Chmiel, a nie fasola!

Po drugie: Twoje jeżyny podobno były słodkie (w przeciwieństwie do moich), wiec albo wykazałaś się wtedy bardzo wysokim współczynnikiem empatii, albo wciskasz kit czytelnikom:]

Po trzecie: napotkana autochtonka miała zęby (przynajmniej kilka), ale niestety nie miała na sobie bielizny (przynajmniej tej osłaniającej górne partie ciała...).

Po czwarte: dobrze ci w tych czerwonych spodniach.

Po piąte: ja mogę zostać Twoim mistrzem.

Mjaszczur pisze...

Ale pamiętaj, ani łyżka, ani matka Mokosz nie istnieje ;)

fraupilz pisze...

Piotrze, musisz się czepiać? Nie znam się na fasolach. Zasadniczo nie pamiętam jakie były moje jeżyny, ale kwaśne brzmią bardziej malowniczo (co za synestetyczne zdanie). Zostaniesz moim mistrzem jak napiszesz jakąś książkę, na razie nie kwalifikujesz się.

Mariko miła, jaka łyżka? Była jakaś pradawna bogini łyżka?

Mjaszczur pisze...

Oczywiście, na terenach nadbałtyckich kult bogini łyżki i pingwina pieprzniczki wciąż kwitnie.
Zresztą spójrz na świeże zdobycze archeologii:

http://bp3.blogger.com/_iFsGpYNsf2w/Rz9WwbgteQI/AAAAAAAAAKU/VCm6qNRw-sc/s1600-h/Godess+spood+and+penguin.png

Bakuk, możesz wydać album ze zdjęciami. A żeby było bardziej zen, okraś każde zdjecie refleksyjnym haiku

Haikus are easy,
But sometimes they don't make sense,
Refrigerator.

fraupilz pisze...

Musisz pisać taką niecną poezję tak abym przeczytała ją kiedy piję herbatę? I żebym sobie parsknęła na komputer? Wstydź się.

Marta pisze...

akasiu, podoba mi się tu. zostaję. będę śledzić.

co do matki boskiej to jej imidż to majstersztyk kombinatorstwa.

(tak przy okazji: zazdroszczę erasmusa, czasu na czytanie czegokolwiek innego niż antropologia słowa i ładnego zdjęcia.)