25.10.08

Podsumowanie pierwszego tygodnia akademickiego

Poniedziałek: Chór.
Ku mojemu zdziwieniu zostałam przydzielona do sopranów, ale wyjęczałam możliwość pozostania w altach. Dopadły mnie za to nuty - straszydło unikane od dziecka. Z lekcji muzyki w podstawówce pamiętam głównie zawodzenie hymnu szkoły, okazjonalnie odbywało się też fiukanie Etiudy Si na flecie sopranowym prostym. To znaczy fiukali ci, którym zmieścił się do plecaka flet sopranowy prosty, jeśli akurat muzyka nie była odwołana z okazji apelu, konkursu wiedzy o patronie, sprzątania świata albo czegokolwiek innego. Koleżanki z chóru dziwią się, czemu dotąd nie umiem czytać nut. Bo od pierwszej aż do ósmej wszystkie klasy wspólnie wraz, drogą nauki współczesnej zdobędziemy wiedzy kwiat. Wysyłam więc nuty do Polski, a siostra gra mi na skrzypcach partie altów przez Skype.

Wtorek: Prof. S.
Nazwa Wprowadzenie do psychologii rozwoju nie brzmi chyba jakoś specjalnie ciekawie. Wykład jest nieobowiązkowy, o ósmej rano, ale 15 minut wcześniej sala jest przepełniona, a ci, dla których nie starczyło miejsca, siedzą na podłodze, na parapetach albo stoją w drzwiach. Bo kiedy prof.S. coś mówi, to student potrafi to sobie dokładnie wyobrazić: australopiteki przeprowadzające dziecko przez gorącą lawę, niespełnioną miłość samicy australopithecus afarensis do samca innego gatunku. Chyba nawet Zimbardo mnie tak nie zaczarował.

Środa: Svenska.
Pffsz, pszff. Że też każdy język musi mieć jakiś złośliwy fonem-niespodziankę. Podoba mi się za to melodia szwedzkiego, przypominająca deklamowanie jakiegoś bardzo patetycznego i martyrologicznego wiersza, zresztą wykładowca mówi, że po szwedzku trzeba śpiewać. (Wykładowca, swoją drogą, to też ciekawy osobnik. Podobno kupił sobie ostatnio gramatykę polską i czytuje ją wieczorami.) "Uczę się" svenskiej, próbując powtarzać, co mi śpiewnie i patetycznie gada do ucha Radio Nacka ze Sztokholmu.

Czwartek: Erasmus Welcome Party.
Z procesami grupowymi zawsze byłam na bakier. Na szczęście od katastrofalnej wycieczki do Siegmundsburga zdążyła się już utworzyć w naszej grupie opozycja. I ta opozycja poszła do klubu, żeby tam schować się w kącie i wręczać sobie nawzajem kartki z polskimi i czeskimi listami lektur obowiązkowych (tokarczukozą zarażam również za granicą). "Liderka" naszej grupy, kręcąc swoim doskonałym zadem, przerwała rozważania Davida o polskiej literaturze, żeby zadać mu niezwykle ważne pytanie: was studierst du? - Germanistykę, przepraszam, ale jestem zajęty - zgasił ją David, dzięki czemu miałam bardzo udany wieczór. Chyba jestem złośliwa, ffszsz.

Piątek: Rozumienie.
Ogłaszam dumnie, że rozumiem! Ha! Minął już tydzień, a jeszcze żaden wykład nie brzmiał dla mnie tak:

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Hej. Przybywam tu z bloga LittleClover, ponieważ zostawiłaś u mnie ślad w postaci komentarza :)A więc studiujesz psychologię i języki? Hm, ciekawe. Ja ostatnio zaczęłam parać się informatyką oraz grafiką komputerową... No ok. Nie zawracam ci więcej głowy. Pozdrawiam. Bisous...

Mjaszczur pisze...

Nagraj, nagraj kiedyś profesora S.!
Albo przynajmniej narysuj jego portet w aKasiowym zwierciadle.

Mogę się wymienić za wykład z panem Szyszką i jego dźwięcznym "Ya, ya. Dat iz gud".